Idziemy w setki
Cały ubiegły rok stał pod znakiem rewolucji, która zdecydowanie zasiadała za sterami lokomotywy ciągnącej piwną scenę w Polsce. Co prawda mocna pozycja piwowarstwa rzemieślniczego nie przekłada się bezpośrednio na bezwzględne wyniki produkcji i sprzedaży, ale liczby i tak są imponujące.

Mijający rok to pierwszy, w którym statystyczny „Kowalski” wypił zdecydowanie ponad 100 litrów piwa. I nie ma w tym nic zadziwiającego – już od dłuższego czasu wynik oscylował w okolicach setki. Jednak jeszcze nigdy nie były to piwa tak zróżnicowane, zarówno pod względem producentów, a przede wszystkim styli.
Jednym zmalało, innym wzrosło
Na rynku nastąpiła zdecydowana zmiana. Hegemonia wielkich koncernów powoli zaczęła topnieć. W ostatnim roku ich udział w rynku zmalał i wynosi „zaledwie” 82% rynku. Wydawać by się mogło, że nie jest to powód do obaw, ale strata 13% w perspektywie roku, czy dwóch, pokazuje silny trend odwrotu od wielkich producentów.
Druga co do wielkości część piwnego tortu w Polsce należy do… marek własnych sieci handlowych [blisko 8%]. To najsmutniejsza wiadomość dla branży. I nie chodzi o to, że takie piwa są na rynku. Smutne jest to, że są to najczęściej piwa klasy ekonomicznej – takie, których skład surowcowy i stosowane procesy technologiczne nie robią dobrej roboty dla całej branży piwnej. Dwa ostatnie podmioty mające udział w rynku są podobnej wielkości. Pierwszy z nich należy do browarów średnich o zasięgu ogólnopolskim [5,5%]. Natomiast już blisko 5% rynku należy do browarów regionalnych i rzemieślniczych, czyli tej części, którą zwykło się nazywać „kraft”. Przyznam, że nie spodziewałem się, iż w tak krótkim czasie rynek wypączkuje znów na kilka części.
Cały artykuł został opublikowany w numerze 1/2015 magazynu "Agro Przemysł"
Fot. www.freeimages.com