Piwny Matrix
Dziś rano zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę funkcjonuję w piwnym Matrixie. Wydaje się, że wszystko czego doświadczam – piwa, smaki producenci, czy w końcu browary – jest realne, namacalne, realizowane w ramach obowiązującego prawa. Słowem prawdziwe.

Niestety nic bardziej mylnego. Okazuje się, że w świecie piwa jest tak samo, jak w wyreżyserowanym przez braci Wachowskich (choć obecnie nie wiem w jakiej konstelacji rodzeństwo funkcjonuje) klasyku science fiction, nic nie jest takie jakim się wydaje. Niby funkcjonujemy w realnym świecie, ale pewności, że to z czym mamy do czynienia jest prawdziwe nie ma. Niestety dalej jest tylko gorzej, bo po wybraniu odpowiedniej tabletki i poznaniu „prawdziwej” rzeczywistości okazuje się, że świat rzeczywisty jest o wiele groszy niż jego wyimaginowana wersja. Ci więcej nie ma powrotu…
Jak mawiał klasyk „ i jak teraz żyć”? nie wiem! A może zwyczajnie jest tak, że to ja jestem starej daty i nie umiem dostosować się do zmieniającego się świata. Może mam zakurzone ideały i przywiązuję wagę do tego, co w dniu dzisiejszym nie jest wartością. Z tym, że jeżeli ten świat ma tak wyglądać, to chciałbym wysiąść na najbliższym przystanku.
Mój piwny świat – nawet jeżeli odchodzi w zapomnienie i jest nie do uratowania – oparty jest na rzemieślniczych standardach, ale nade wszystko na prawdzie i elementarnej uczciwości wobec siebie i konsumentów. W moim świecie piwa mogą być wybitne, dobre, a także takie, które zupełnie nie trafiają w moje gusta. Jednak rzeczą niedopuszczalną jest fałszerstwo, które ma zrobić z danego piwa coś, czym nie jest.
Niestety dzisiejszy piwny świat staje się światem póz i mód, gdzie element kreacji, a czasem nawet świadomego zaklinania rzeczywistości jest dominantą. Tym, co mnie martwi najbardziej jest fakt, że tego rodzaju grzeszki dotyczą nie tylko tych największych, ale też tych zupełnie małych. Smuci mnie to, bo przecież nie powiem, że denerwuje – wszak nie mam żadnych narzędzi, żeby przeciwstawiać się tej sytuacji.
Najgorszy jest jednak fakt, że pozostali uczestnicy rynku nie podejmują działań, które mogłyby przeciwstawić się tego rodzaju działaniom. Systemy autoregulacji wciąż w powijakach i nie zapowiada się na to, że z czasem ich popularność lawinowo wzrośnie. Nie ma też koleżeńskich napomnień, czy wręcz cechowego ostracyzmu, mimo tego, że są na rynku wciskacze kitu, czy wręcz (nie boję się tego powiedzieć wprost) szajsu. Wszyscy akceptujemy te potworki i nie chcemy wprost powiedzieć, że ich obecność (często już kolejnej odsłonie graficznej, czy marketingowej) wpływają negatywnie na całą resztę. Przecież, gdy ktoś kto pierwszy raz sięgnie po piwo z browaru „rzemieślniczego” i natknie się na piwo nawet nie wadliwe, a wręcz zepsute nie tylko nie powróci do innych rzemieślników, ale stanie się zatwardziałym zwolennikiem niezbyt zachwycającego, ale z pewnością stabilnego koncernu. Niestety, ale takie działania po dwakroć negatywnie wpływają na rozwój rynku piw niszowych. A doszliśmy do miejsca, gdzie gra toczy się o kolejne dusze, bez których notowany w ostatnich latach wzrost piw rzemieślniczych może wyhamować, a w skrajnym wypadku się zatrzymać.
Nie byłem zdziwiony, gdy przykrótkim płaszczykiem próbowały okryć się koncerny. Wszak kreowanie piw, jako pochodzących z innych krajów, czy tworzenie marek, które mają się nie kojarzyć z browarami matkami, miało im przynosić zyski. Akceptowałem to, że te same koncerny wykupywały browary rzemieślnicze, by włączyć je w swoje struktury, jako forpoczty zmiany. Dopóki jednak browary te miały coś do powiedzenia i oferowały piwa przez siebie warzone uważałem je nawet za fajną, a przede wszystkim dostępną alternatywę dla piw z małych browarów. Mój opór budzą natomiast klony browarów rozsiane tam, gdzie jest to bardziej opłacalne wyłącznie pod względem logistycznym. A zupełnie nie zgadzam się z oferowaniem piw, warzonych równolegle w browarach małych, jako gatunkowe i równolegle w zakładach większych dla masowego klienta zwabionego uznaną marką producenta. Fakt oferowania piwa zepsutego, jako specjalnej edycji, czy innego specjały uważam za sprzeczne z ideałem rzemiosła.
Jeżeli zatem leży nam na sercu piwo, jego jakość i przyszłość naszej branży, przestańmy piłować gałąź, na której siedzimy. Uważamy się za rzemieślników hołdujmy rzemieślniczym zasadom, a jedną z najważniejszych jest ta, aby do szanującego się cechu nie dopuszczać partaczy!
Co tydzień nowy felieton z cyklu „Zdaniem Błażewicza”.
Nie chcesz przegapić kolejnego felietonu? Zapisz się na newslettera
Komentarze