Partner serwisu
05 września 2018

Moralność Kalego

Kategoria: Z życia branży

Niezmiernie cieszę się, że w końcu moje pisanie nie zasila tylko serwerów przyjmujących internetowe archiwa, ale budzi jakiś odzew ludzi związanych z branżą. Mam oczywiście świadomość, że to co piszę jest wyłącznie moim osobistym spojrzeniem na branżę – jej szanse, problemy i wady. Nie uważałem, i nie uważam się za wyrocznię, a jedynym mocnym punktem mojej pisaniny może być spojrzenie z nieco innej perspektywy niż to reprezentowane przez najaktywniejszą część felietonistów i piwnych blogerów.

Moralność Kalego

W ostatnim felietonie poruszałem sprawę fachowości, bo to właśnie „fachowość” uważałem za przewodni motyw tego tekstu. Nie było moim zamiarem nawoływania do zatrzymania kreatywności piwowarów, wstrzymania zmienności gatunków, czy kreowania nowych stylów. Chciałem tylko, żeby piwowarzy, którzy mienią się rzemieślnikami, wiedzieli wszystko, co potrzeba o oferowanych piwach i mieli nad tym całkowitą kontrolę, a nie przerzucali odpowiedzialności na konsumentów. Wciąż jestem przekonany, że warto było to napisać, gdyż nikt z nas funkcjonujących w piwnej branży nie działa w samotności, i mimo, że każdego dnia konkurujemy ze sobą, to decyzje podejmowane przez każdego z nas mają wpływ nie tylko na powodzenie przedsięwzięć, w których bierzemy udział, ale także na całą branżę. Jesteśmy jak system naczyń połączonych i trzeba o tym pamiętać.

Zauważyłem, że bardzo często moje teksty mają właśnie pokazywać branżę jako całość. Całość gdzie mali pełnią rolę awangardy, a duzi tych małych naśladując mogą pełnić rolę katalizatora zmian. Jednak wszystkim nam powinno przyświecać jedno hasło: odpowiedzialność. Odpowiedzialność za swoje czyny, działania i funkcjonowanie zgodne z przepisami (choćby najdurniejszymi, wymagającymi zmian, czy takimi z którymi się nie zgadzamy – wszak dura lex, sed lex).

O tym, że wciąż warto o tym pisać przekonała mnie choćby wizyta w jednym z popularnych sklepów sieciowych, które od pewnego czasu romansują z piwami niemasowymi. Gdy sięgnąłem po stojące tam w ostatnim tygodniu piwo moje odczucia ułożyły się w ciąg: zaciekawienie, czujność, rozczarowanie, zawód. Stojąc przed regałem z piwami moją uwagę zwróciło piwo z pulpą owoców tropikalnych. Pomyślałem, że to może być ciekawe i smakowite podejście do tematu, przecież piwa z sowitym dodatkiem owoców mocno zaznaczyły swoją obecność na rynku (zaciekawienie). Sięgając po butelkę moją uwagę zwróciło dość mocne rozwarstwienie. Pomyślałem, że to prawo pionierów; do tego duża różnica gęstości pomiędzy lekkim piwem i gęstą pulpą; słabe warunki przechowywania i śmiało włożyłem piwo kosza (czujność). Gdy jednak przyszło mi go spróbować w domu trochę się zawiodłem. Moim zdaniem kompozycja nie była spójna – piwo uderzało w dość wytrawne nuty, a pulpa miast dopełniać kompozycję rozbujała ją jeszcze bardziej. Nie przejąłem się tym. Wszak to moje bardzo subiektywne zdanie i osobisty gust stał za tym sądem. Jednak finał był najtrudniejszy do przełknięcia. Okazało się bowiem, że to piwo, które prezentowało się nie najlepiej, nie było wolne od oznak starzenia się otrzymało roczną datę przydatności do spożycia (termin upływał w drugiej połowie sierpnia 2019 roku). To spowodowało, że najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się przykro. Nie było najmniejszej szansy, aby to piwo w dobrej kondycji dotrwało do terminu. Mam świadomość, że podmiot wprowadzający to piwo na rynek świadom był tego, że szanse na to, że jakieś butelki pozostaną na rynku są małe. Tylko jeżeli taką świadomość miał to po co sztucznie wydłużał ten termin?

Cóż; moralność Kalego – pomyślałem. Patrzenie na branżę nie przez pryzmat rzemiosła i konsumenta, ale najkorzystniejszego ekonomicznie prezentowania swoich walorów stało się i przypadłością małych.

I tymi oto słowami mój tekst na ten tydzień miał się skończyć...

Miałem pokazać, że walka o rzetelność i odpowiedzialność na rynku trwa. Okazało się jednak, że moralność Kalego obejmuje też nowe przestrzenie…

Na początku tygodnia branżowe media obiegł news o tym, że wprowadzone w marcu (choć ze skutkami prawnymi od dnia 1 stycznia 2018 roku) rozporządzenie Ministra Finansów dotyczące preferencyjnych stawek akcyzy prowadzi wprost do zagrożenia upadkiem prawdziwie polskiego piwowarstwa w skali mikro. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że rozporządzenie to wprowadza 50% ulgę w należnym podatku akcyzowym dla browarów, których roczna produkcja nie przekroczyła 200 tys. hl piwa.

News ten rozsiał się z szybkością błyskawicy. Pomyślałem wiec, że warto zobaczyć jakie są te zagrożenia i przyjrzeć się sprawie. Okazało się, że nie wydarzyło się nic niepokojącego i branża rozwija się w swoim tempie. W pierwszych 7 miesiącach roku cała branża urosła (w ujęciu rok do roku o ponad 3%, a maluchy zachowały zdecydowanie największą dynamikę). Słowem owo zaniepokojenie było formą lobbowania naszego Kalego we własnym interesie. Znaczy to, że larum podnieśli ci, którzy działania stymulujące dla branży pojmowali jedynie partykularnie. Jeżeli zatem nie odnotowali osobistych korzyści chcą działać, aby preferencyjne rozwiązania zostały cofnięte. (Przekuwając to na moralność Kalego jesteśmy w sytuacji, gdy Kali ma 1 krowę, a sąsiad 100, to Kali nie chce mieć też 100 krów, ale żeby sąsiadowi 99 zdechło).

Takie pojmowanie rynku piwa w Polsce zdziwiło mnie bardzo. Wiem, że każdy ma swoje miejsce na rynku i to ono wyznacza jego perspektywę postrzegania świata. Wiem, że mali do ostatniej kropli krwi będą walczyć o rewolucję, ale wciąż żyjemy w świecie, gdzie 5 tys. hl piwa rocznie to z jednej strony dobry wynik rzemieślnika z 40 premierami rocznie, z drugiej strony średni wynik jednego piwa dolnej fermentacji w browarze regionalnym, lub jedna zmiana rozlewu puszki na linii giganta.

Nie mam zamiaru walczyć z takim pojmowaniem branży, gdzie każdy dla siebie jest centrum wszechświata i przez pryzmat własnych działań interpretuje rynek. Dziwi mnie jednak to, że dzieje się to w sposób tak jednoznaczny. Gdy strona rządowa zapowiadała zmiany jasno dawała do zrozumienia, że preferencje w akcyzie to pewnego rodzaju kredyt technologiczny, który ma doprowadzić do skoku technologicznego małych browarów (zmian w funkcjonowaniu działających i inkubowaniu nowych fizycznych browarów). Bo to właśnie te działania są motorem napędowym piwowarstwa i zwracają się w innych podatkach pośrednich. Taki właśnie był cel rządu i widać to w praktycznie wszystkich zapowiedziach zmian, które weszły w tym roku.

Teraz okazuje się, że to co wówczas było przyjmowane jako początek zmian teraz ma być zwiastunem upadku. Żalący się wydają się już nie pamiętać, że to właśnie te działania po raz pierwszy wskazały (i umocowały w prawie), że na rynku istnieją podmioty takie, jak browar kontraktowy i nadały im przywileje związane z rozliczaniem akcyzy. Dziś, gdy okazuje się, że preferencje to nie tylko przywileje, ale także obowiązki związane z prowadzeniem odpowiedzialnego biznesu, niezadowolenie biją na alarm i chcą pokazać, że nowe regulacje to strata dla całej branży. Niestety to zaklinanie rzeczywistości. To kolejny przykład na to, że rzetelne działanie w branży piwnej to nie tylko przyjmowanie prezentów, ale podejmowanie zobowiązań wynikających z działania. Rozporządzenie wskazało rozwiązania, ale sama ustawa o podatku akcyzowym nie zmieniała się. Zatem jeżeli przyjmowane rozwiązania budzą sprzeciw po czasie, znaczy to jedno – osoby akceptujące rozwiązanie jesienią ubiegłego roku nie znały ustawy na tyle, żeby przewidzieć konsekwencji w perspektywie czasu.

Trudno mi pojąć całą tę sytuację. W chwili obecnej znajduje tylko jedno wytłumaczenie tego stanu – moralność Kalego. Bo krytykujemy rozwiązania niekorzystne dla pewnej grupy najmniejszego segmentu rynku. Co więcej w całą sprawę nagłośnienia zaangażowane są podmioty, które trudno uznać za producentów. To tłumaczy dlaczego argumenty w dyskusji dobierane są stronniczo i tylko dla udowodnienia własnych tez. Nikt nie zastanawia się nad tym, co stanowi prawo europejskie (choć łatwo się na nie powołuje). Gdybyśmy szukali tego co w prawe UE najważniejsze to nie szukalibyśmy tylko wyłomów korzystnych dla siebie, ale spytali dlaczego nasza krajowa akcyza jest dwa razy wyższa niż podstawowa stawka płacona np. przez browary niemieckie (polska akcyza to 7,79 za plato w hektolitrze, a minimum unijne to 0,748 euro za taką sama jednostkę). Tym jednak nikt nie chce się zajmować i wolimy wciąż szukać takich rozwiązań, które zamiast stymulować gospodarkę promują jednostki, które umieją wykorzystać koniunkturę.

Co tydzień nowy felieton z cyklu „Zdaniem Błażewicza”.
Nie chcesz przegapić kolejnego felietonu? Zapisz się na newslettera

fot. 123rf.com
Nie ma jeszcze komentarzy...
CAPTCHA Image


Zaloguj się do profilu / utwórz profil
ZAMKNIJ X
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ