Nowe…co? vol. 2
Wspominana przeze mnie w poprzednim odcinku stabilizacja będzie oznaczała też polaryzację na rynku piw. W moim mniemaniu oznacza to, że na rynku zacznie brakować miejsca na piwa średnie, czy nijakie. Natomiast swoje miejsce na rynku stabilizować będą piwa „naj-„. To mityczne „naj-” dla każdego będzie oznaczać coś innego. Dla jednych będą to piwa najbardziej wykręcone (zapewne często ekstremalne). Dla innych będą to piwa najbardziej pijalne oraz najszerzej dostępne. Dla jeszcze innej grupy naj- będą piwa nowej fali, dla drugich sprawdzone klasyki.

Jednak moim zdaniem najbardziej pusty zrobi się środek, który nie będzie w stanie zapewnić sobie grona fanów. Do tej pory bowiem środek – przy ograniczonej podaży i olbrzymim popycie – był beneficjentem zmian. Teraz zacznie się czas budowania zdecydowanie mniejszych grup konsumenckich, ale takich, które cechować się będą zdecydowanie wyższym stopniem przywiązania do danego browaru. Myślę też, że trend ten będzie nowoczesną formą dostępności „wokół komina”, o której browary w ostatnim czasie zapomniały. Model ten widoczny jest w USA (wzorze dla naszej rewolucji i modelu, który pokazuje to, co dzieje się i dziać się może z perspektywie kilku kolejnych lat). To właśnie w USA widzimy, jak fala ogólnodostępnych piw (crafty) zaczyna hamować, a w jej miejsce jeszcze dynamiczniej wchodzi druga fala mikroskopijnych (i bez mocarstwowych zapędów) browarów dla „lokalsów”.
Co równie ciekawe oferta tych najmniejszych staje się bardzo mocno zróżnicowana. Są tam piwa codzienne, które są w stanie zapewnić stałą wierną grupę odbiorców oraz takie, które choćby na lokalną skalę mogą stać się wizytówką, czy piwnym magnesem.
Jak ważne to wyzwanie przed naszymi browarami pokazują ostatnie doniesienia zza Wielkiej Wody. Tam piwa, które wyrosły z lokalności przez upowszechnienie i zwiększenie dostępności zaczynają notować straty. Browary mimo znacznego poszerzenia klienteli straciły te przewagi, które legły i początku ich dynamicznego rozwoju: lokalność, lojalność, wyjątkowość. Wszystko to składa się na spadek zainteresowania ich markami zastępowanymi przez nowe browary, które mają w sobie to coś.
Co więcej na tym nie koniec okazuje się, że beneficjentami w tej przemianie są także wielkie koncerny, które zdecydowały się poszerzyć swoją ofertę o piwa zrywające z mainstreamową ofertą. Daje to dużą przewagę i pokazuje, jak łatwo można zerwać w koncernową łatką (wszak konsument zna pojęcie koncernu, ale niekoniecznie rozumie różnice pomiędzy procesami koncernowymi, a rzemiosłem). Ciekawe jest, że w Polsce widać dużą aktywność dużych graczy idąca właśnie w tym kierunku. Jest to moim zdaniem dowód na to, że koncern może uczyć się długo, ale kiedy już wszystkie tryby przetrawią wiedzę i zostaną wsparte przez sprawne tryby logistyki i marketingu pozwalają największym wracać do gry. Oczywiście jeżeli notowany ostatnio kilkuprocentowy spadek udziału w rynku możemy nazwać z gry wypadnięciem.
Pewną formą, która może zachować tendencję wzrostu udziału w rynku przez małych, może być na tyle szybka zmienność rynku, że strategie wielkich nie dadzą się zrealizować. Niestety dla małych jest to strategia samobójcza. Ciągła pogoń za nowinkami ma bowiem krótkie nogi zarówno w zakresie działań własnych, jak przywiązania i utrzymania klientów. Dlatego nieco przewrotną strategią okazać się może kreowanie mody na piwa standardowe w klasycznych stylach. O ile bowiem koncernowa nowinka może częściowo zastąpić wyrób rzemieślniczy (być jego najpowszechniej dostępną namiastką, tańszym ersatzem) o tyle w konfrontacji na style klasyczne porównanie wydaje się zdecydowanie wskazywać na rzemieślnika. Jest to tym bardziej interesujące rozwiązanie, że piwa klasyczne cechują się największą pijalnością, a co za tym idzie dają nieograniczone wręcz możliwości w zakresie zwiększania swego udziału w rynku w tak lubiącym piwo kraju jak Polska.
Komentarze